Ogromny sukces wielkiej wirtualnej elektrowni Tesli w Australii Południowej

Wygląda na to, że Elon Musk ma wyjątkową zdolność do zamieniania w sukces (i złoto) wszystkiego, za co się zabierze - tym razem nie chodzi jednak o same samochody, ale projekt wirtualnej elektrowni.

Słowem wyjaśnienia, wirtualna elektrownia to zamknięty układ wzajemnie powiązanych jednostek wytwórczych, generacji rozproszonej energii odnawialnej, sieci teleinformatycznych, systemu zarządzania oraz mechanizmów rynkowych, który zaspokaja lokalne potrzeby energetyczne. Jego kluczowym elementem są samochody elektryczne, co w przypadku Tesli jest zupełnie naturalne. Pobierają one nadmiar energii elektrycznej z sieci oraz ją oddają, kiedy rośnie zapotrzebowanie - taki sposób pozwala na magazynowanie energii elektrycznej z niestabilnych odnawialnych źródeł, np. Słońca czy wiatru.

Reklama

Taki właśnie projekt w ramach pilotażu prowadzi Tesla w Południowej Australii, i jak wynika z pierwszych raportów, z dużym sukcesem, bo rachunki za prąd mieszkańców w strefie testowej zmalały już o ok. 20%. Program obejmuje 1000 domów z niskimi przychodami, na dachach których zamontowano panele solarne, a docelowo ma ich być aż 50 tysięcy. I choć na pierwszy rzut oka to kropla w morzu, to należy pamiętać, że w Australii Południowej żyje zaledwie ok. 1,6 mln mieszkańców, więc program Tesli ma naprawdę spory zasięg oraz jest dużym odciążeniem dla obywateli i lokalnych władz. 

Co więcej każdy z domów jest wyposażony również w system Tesla Powerwall, czyli domowe rozwiązanie do przechowywania energii z paneli i uwalniania jej w potrzebnym momencie. Wszystkie takie jednostki są połączone w sieci i dzielą się zgromadzoną energią, co czyni z nich właśnie swoistą elektrownię. A że po rachunkach mieszkańców widać, że całość działa świetnie, to wydaje się, że tylko kwestią czasu jest rozbudowa projektu - również w zakresie odsprzedaży nadwyżki prądu, chociaż ta jest mocno problematyczną kwestią tego biznesu już od wielu lat.

- Kiedy dostawcy prądu podnoszą ceny, klienci chętniej przechodzą na energię solarną lub oszczędzanie prądu, co oznacza mniejsze przychody dla elektrowni, a w rezultacie wyższe stawki, co daje nam błędne koło. Inwestorzy tych elektrowni będą żądać większych zysków, co doprowadzi do wyższych stawek, nakręcając tylko tę spiralę śmierci. A przynajmniej tak dostawcy prądu opisują tę sytuację - tłumaczył już w 2013 roku serwis Quartz, powołując się na rynek amerykański. Mówiąc krótko, australijskie władze muszą wypracować pewne mechanizmy, które pozwolą zyskać obu stronom, zarówno dostawcom, jak i klientom, żebyśmy nie musieli być świadkami karania za sięganie po energię odnawialną. 

Źródło: GeekWeek.pl/popularmechanics

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy