Google pomaga organom ścigania w identyfikacji swoich użytkowników?

Wygląda na to, że amerykański gigant dzieli się identyfikującymi część użytkowników informacjami z niektórymi organami ścigania, a przynajmniej tak wynika z raportu opublikowanego przez The Guardian.

Z dokumentów, które wyciekły do sieci, możemy się dowiedzieć, że dział CyberCrime Investigation Group (CIG) amerykańskiej firmy przekazywał dalej takie dane, jak prawdziwe nazwiska, adresy, numery kart kredytowych, maile, adresy IP czy loginy, a czasami nawet treść komentarzy pozostawionych przez użytkowników na platformach Google, jak YouTube, w których można było znaleźć wątki rasistowskie czy terrorystyczne. Taka praktyka miała miejsce w stosunku do potencjalnie groźnych osób, które nie reagowały w żaden sposób na ostrzeżenia firmy i istniało uzasadnione przypuszczenie, że są związane ze środowiskami ekstremistycznymi. Co prawda takich przypadków nie jest dużo, ale The Guardian powołuje się na co najmniej kilka.

Reklama

Jednym z nich jest użytkownik YouTube’a, którego kanał już zbanowano, ale zasłynął kontrowersyjnymi komentarzami pod filmem dotyczącym niesławnych masowych strzelanin w El Paso i Dayton. - Cześć, potrzebuję waszej pomocy, nic na to nie poradzę, ale kiedy patrzę na tych strzelających, to myślę, że to mógłbym być ja… myślę, że powinienem zrobić to samo, co oni - tak brzmi jeden z nich, a w innych można znaleźć dyskusję na temat metod tworzenia materiałów wybuchowych. Nie da się ukryć, że faktycznie brzmi to poważnie, dlatego jak tłumaczył sprawę przedstawiciel firmy w odpowiedzi na zapytanie serwisu Engadget: - Jeśli na podstawie dowodów wierzymy, że możemy uchronić kogoś przed śmiercią lub poważnymi obrażeniami ciała, możemy dostarczać stosowne informacje odpowiednim agencjom. Rozważamy to ujawnienie danych w świetle obowiązującego prawa i naszej polityki. 

Bo choć niewielu użytkowników usług i serwisów Google zdaje sobie z tego sprawę, faktycznie istnieje polityka rozpatrywania wniosków urzędowych o ujawnienie informacji o użytkowniku, które jak informuje firma przychodzą regularnie i to z całego świata, ale jest ona dość ogólnikowa: - Uważnie analizujemy każdy taki wniosek, by mieć pewność, że jest on zgodny z obowiązującym prawem. Jeśli wniosek dotyczy ujawnienia zbyt wielu informacji, staramy się zawęzić zakres danych do ujawnienia, a w niektórych przypadkach odmawiamy dostarczania jakichkolwiek informacji - czytamy na stronie prywatności Google. Wygląda więc na to, że koncern zostawił sobie furtkę na podobne działania, ale nie doprecyzował, czym konkretnie musi „zasłużyć” użytkownik na takie specjalne traktowanie.

Co prawda większość z nas nie musi się tego obawiać, ale polityka Google w tym zakresie zdecydowanie wymaga doprecyzowania, bo jak się dowiadujemy z przecieków, służby otrzymały nie tylko dane użytkowników podejrzewanych o możliwe działania terrorystyczne czy rasistowskie ataki. The Guardian wspomina bowiem również o osobach z myślami samobójczymi, myślami o samookaleczeniu czy problemach natury psychicznej, co samo w sobie nie budzi wprawdzie sprzeciwu, szczególnie jeśli pomoc otrzymają dzięki temu osoby, które nie mają jej znikąd indziej, ale… wracamy do transparentności działania, czyli Google powinno jasno określić, jakie komentarze czy materiały mogą być zgłaszane i gdzie są granice takiego działania.

Źródło: GeekWeek.pl/The Guardian

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy