Mikro-GPS pozwolił odkryć pierwsze gniazdo zabójczego szerszenia azjatyckiego

Szerszeń azjatycki to nazwa, która od pewnego czasu wywołuje niepokój i to nie tylko u osób, które są uczulone na jad owadów, bo mamy do czynienia z naprawdę nieprzyjemnym gatunkiem.

Oczywiście szerszenie azjatyckiego nie pojawiły się na naszej planecie wczoraj, bo są na porządku dziennym w części Rosji, Japonii, Chinach, na Tajwanie i w wielu innych miejscach, to dopiero niedawno zaczęły być realnym problemem w Europie i Stanach Zjednoczonych. A mówimy tu o gatunku, którego użądlenie zabija co roku 40 osób w samym tylko Kraju Kwitnącej Wiśni, głównie uczulonych, ale jest również niebezpieczne dla zdrowych osób, jeśli toksyny będzie dużo. Jakby tego było mało, szerszenie azjatyckie znane są z niszczenia pszczelich rojów - kilkadziesiąt szerszeni potrafi wybić całkowicie kilkudziesięciotysięczny rój w ciągu kilku godzin, głównie poprzez… dekapitację!

Reklama

Jeszcze do niedawna te największe szerszenia świata trzymały się „swoich terenów”, ale za sprawą ludzkiej aktywności zaczęły dostawać się w najróżniejsze zakątki świata. Już w 2010 roku pierwsze osobniki świetnie radziły sobie w Hiszpanii, Francji i Wielkiej Brytanii, a w ubiegłym roku pojawiły się nawet w Hamburgu i jak poinformowało prestiżowe czasopismo Evolutionary Systematics, to najdalej na północ wysunięte miejsce na świecie, gdzie były widziane. W Polsce jak dotąd nie mamy jeszcze oficjalnych informacji o pojawieniu się owada, ale z Niemiec już przecież nie tak daleko.

Z pewnością pojawił się za to w USA, gdzie specjalne służby znalazły i unieszkodliwiły jedno z gniazd. Pierwszy raz o szerszeniu azjatyckim w Stanach Zjednoczonych usłyszeliśmy w grudniu ubiegłego roku, kiedy to został zaobserwowany w Waszyngtonie, ale dopiero w lipcu tego roku schwytano pierwszego przedstawiciela. Udało się to za sprawą wzmożonej obserwacji nie tylko służb i środowisk naukowych, ale i mieszkańców obawiających się tego inwazyjnego gatunku. Jakiś czas temu w przygotowanie specjalnie pułapki złapano kilka kolejnych, oznaczono i “wyposażono” w mikro-urządzenia śledzące, dzięki którym owady same zaprowadziły służby do swojego gniazda. 

Washington State Department of Agriculture wysłało na miejsce specjalną ekipę, która wyposażona w grube kombinezony miała za zadanie przeprowadzić akcję jego zniszczenia. Jak się okazuje, choć szerszenie azjatyckie zazwyczaj budują gniazda pod ziemią i z dala od miast, to tym razem zadowoliły się pustym pniem drzewa na prywatnej posesji w Blaine. W okolicy gniazda, które okazało się wielkości piłki do koszykówki, latały dziesiątki przedstawicieli gatunku, a w samym gnieździe miało ich być od 100 do 200 owadów. Specjaliści zniszczyli gniazdo, zasysając owady specjalnymi „odkurzaczami”, a drzewo wkrótce zostanie ścięte i spalone, żeby upewnić się, że nie przeżyły żadne larwy. 

Źródło: GeekWeek.pl/cnet

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy