Pentagon ma części statków kosmicznych, które nie pochodzą z naszej planety?

W kwietniu ubiegłego roku świat lotem błyskawicy obiegła sensacyjna wiadomość od Pentagonu, która potwierdziła autentyczność trzech nagrań z UFO w roli głównej. Teraz pojawiły się nowe, intrygujące informacje.

Wszystko wskazuje na to, że teorie spiskowe, krążące od dekad wśród entuzjastów obcych cywilizacji, a teraz również w odmętach globalnej sieci, są prawdą. Jak to ktoś mądry kiedyś powiedział, armia ukrywa tylko małe tajemnice, wielkie dobrze ukrywane są przez społeczną ignorancję. Tak działo się przez lata, ale teraz prawda powoli wychodzi na jaw. Okazuje się, że armia Stanów Zjednoczonych może być w posiadaniu części statków latających pochodzących od obcych cywilizacji, które rozbiły się na Ziemi. Jest coraz więcej na to dowodów, o czym informuje New York Times.

Reklama

Podejście do tematu UFO wśród amerykańskich naukowców, polityków i oficerów zaczęło diametralnie zmieniać się tuż po publikacji przez Pentagon trzech nagrań, które zostały zarejestrowane w trakcie lotów patrolowych myśliwców, a na jakich widać niezidentyfikowane obiekty latające, poruszające się z ogromną prędkością i wykonujące manewry wykraczające poza możliwości zbudowanych przez ludzkość statków powietrznych. Wielu uważa, że rząd USA powoli chce zaprzyjaźnić społeczeństwo z rzeczywistością istnienia innych cywilizacji.

Harry Reid, były senator Nevady, który odegrał kluczową rolę w finansowaniu rządowego programu dotyczącego UFO, jest pewien, że armia dysponuje technologiami pozaziemskimi i próbuje je wykorzystać przy budowie swoich pojazdów latających. Reid jak nikt inny zna się na rzeczy, gdyż to właśnie w jego stanie znajduje się najbardziej tajny i chroniony ośrodek badawczy na świecie, czyli słynna Strefa 51, gdzie buduje się i testuje najbardziej futurystyczne samoloty.

Warto tutaj podkreślić, że sami przedstawiciele Pentagonu nie obawiają się zagrożenia ze strony obcej cywilizacji, tylko właśnie od Rosji czy Chin. Eric Davis, astrofizyk, który był zaangażowany w program badań nad UFO prowadzony przez armię USA, przyznał, że miał do czynienia z materiałami, które nie powstały przy użyciu ludzkiej ręki i nie pochodzą z Ziemi.

Podobnego zdania jest słynny konstruktor z USA, Bob Lazar. Jest to kultowa postać znana wszystkim entuzjastom UFO. Naukowiec twierdzi, że pracował przez pewien czas w Strefie 51 w Nevadzie. W ostatnim swoim wywiadzie kolejny raz powiedział, że w trakcie swoich prac nad jeziorem Groom miał do czynienia z materiałami o tak niesamowitych właściwościach, że nie śniły się one największym filozofom. Jego misja polegała na próbie zrozumienia istoty ich budowy i funkcjonowania, a później wykorzystania tego potencjału przy budowie nowych pojazdów latających.

Niedawno kanadyjski poszukiwacz UFO opublikował tysiące dokumentów dotyczących relacji naocznych świadków z kontaktu z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi. Możemy dowiedzieć się z nich o jednym z bardzo ciekawych spotkań trzeciego stopnia. Zdarzenie miało miejsce 20 maja 1967 roku, niedaleko jeziora Falcon w Manitobie.

W nocy, na niebie pojawiły się dwa świetliste obiekty. Ich obecność przestraszyła ptaki. Jak relacjonował Stefan Michalak, jeden z nich odleciał, a drugi wylądował nieopodal niego. Wówczas doszło do przerażającego zwrotu wydarzeń. Mężczyzna napisał, że obiekt był bardzo gorący, metaliczny i pachniał siarką. Z wewnątrz dobiegały dziwne odgłosy. Niestety Michalakowi nie udało się wejść do środka, ale powiedział, że pojazd nie posiadał wejścia, gdyż cały był otoczony migającymi lampami.

Co niezwykłe, gdy pojazd rozpoczął manewr odlotu, ognisty podmuch odrzucił mężczyznę i wywołał na jego skórze poparzenia pierwszego stopnia. Po kilku tygodniach trafił on do szpitala z silnymi bólami głowy i biegunką. Badania wykazały lekką chorobę popromienną. Michalak, wraz z poszukiwaczami UFO, później udali się w miejsce kontaktu. Znaleźli oni tam kawałem metalu, najprawdopodobniej poszycia pojazdu. Badania wykazały, że metal był wysoce radioaktywny.

Eksperci uważają, że Polak mógł mieć do czynienia z prototypem wojskowego pojazdu, który był napędzany reaktorem jądrowym. Rosjanie w czasach zimnej wojny prowadzili eksperymenty z takim napędem na potrzeby swoich rakiet balistycznych. Jednak ostatecznie projekt porzucono ze względu na zbyt duże zagrożenie dla ludności. Teraz takie wynalazki znowu powracają do łask.

Źródło: GeekWeek.pl/New York Times/DoD / Fot. Piqsels/Chris Rutkowski

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy