Destiny (OST) – recenzja

Przyznaję się szczerze – uzależniłem się od Destiny. To oczywiście skłoniło mnie do zakupu muzyki z tej gry, gdy tylko pojawiła się w sprzedaży. Od kilku dni stanowi ona podkład do wszystkiego co robię i ciągle leci sobie gdzieś w tle.

Przyznaję się szczerze – uzależniłem się od Destiny. To oczywiście skłoniło mnie do zakupu muzyki z tej gry, gdy tylko pojawiła się w sprzedaży. Od kilku dni stanowi ona podkład do wszystkiego co robię i ciągle leci sobie gdzieś w tle.

Przyznaję się szczerze – uzależniłem się od Destiny. To oczywiście skłoniło mnie do zakupu muzyki z tej gry, gdy tylko pojawiła się w sprzedaży. Od kilku dni stanowi ona podkład do wszystkiego co robię i ciągle leci sobie gdzieś w tle. Muszę Wam jednak powiedzieć, że tak naprawdę spodobała mi się tylko w czasie pierwszego słuchania i im dłużej mam z nią do czynienia, stwierdzam, że nie ma ona szans na samodzielny żywot i raczej nie spodoba się komuś, kto z gra nie miał do czynienia.

Kocham dorobek muzyczny Marty'ego O’Donnella i to co zrobił w przeszłości uważam za coś wspaniałego. Podobnie zresztą jest w przypadku muzyki, jaką ma na koncie Michael Salvatori. Niestety w tym wypadku sprawy mają się inaczej. Oczywiście ścieżka dźwiękowa znakomicie komponuje się z grą. Tu nie ma wątpliwości. Jednak soundtrack z Destiny jest jednym z tych, które nie sprawdzą się w roli samodzielnej muzyki, w oderwaniu od rozgrywki. No może pojedyncze utwory, ale całość nie ma szans. Z pewnością ma na to wpływ wyczuwalny muzyczny chaos. Utwory tutaj nie zazębiają się i nie wynikają jedne z drugich, co także zdecydowanie obniża jakość odbioru płyty jako całości.

Reklama

Jak już wspomniałem wcześniej, największym minusem albumu jest jego organizacja. Nie ma tutaj ciągu utworów, które malowałyby wydarzenia z gry i przywodziły na myśl jakieś wspomnienia z rozgrywki lub ulubione sceny. Utwory są raczej poszatkowane na odrębne byty. Przeskoki z fragmentów orkiestrowych na kawałki elektroniczne są kiepską kombinacją i raczej odpychają słuchacza. Generalnie wygląda to tak, jakby ktoś wybrał kilka kawałków ze swojej kolekcji i puścił je w kolejce do odsłuchu.

Druga rzecz – muzyka z Destiny zbyt przypomina, to co słyszeliśmy w serii Halo. Czasami jest to wręcz nachalne. Rozumiem, że każdy kompozytor ma swój styl i rozpoznawalne akcenty, ale w tym wypadku wygląda to momentami na kopiowanie fragmentów z jednej ścieżki i wklejanie jej do drugiej. Widać wyraźnie, że O’Donnell nie podołał zadaniu i nie potrafił skomponować muzyki do kolejnej gry w podobnym klimacie co Halo. Nie potrafił się oderwać od swoich poprzednich dokonań.

A tutaj inny przykład.

Podsumowując – bardzo ciężko polecić mi zakup tej ścieżki dźwiękowej osobie, która nie gra w Destiny. Mam wrażenie, że jej słuchanie będzie męczarnią. Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, że jej głównym zadaniem jest wpasowanie się w rozgrywkę i tutaj trzeba uczciwie przyznać, że robi to znakomicie. Dlatego uważam, że zanim zdecydujecię się na zakup całości, przesłuchajcie ją sobie w rozmaitych źródłach, gdzie jest dostępna we fragmentach albo w Spotify. Dopiero wtedy podejmijcie samodzielną decyzję.

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy